niedziela, 4 listopada 2012

Mniej znaczy więcej

Oto prawda stara jak świat: mniej znaczy więcej. Zasada ta dotyczy zarówno stroju jak i makijażu. Dziś jednak powiem parę słów o tym drugim. Bo jasne, bardzo łatwo powiedzieć „mniej znaczy więcej”, gdy masz nieskazitelną cerę. Gorzej, gdy wstajesz rano, patrzysz w lustro i widzisz koszmar: tłusta cera (nic nowego), cztery pryszcze (a nie jesteś już nastolatką), zaczerwieniona skóra, rozszerzone pory. No właśnie – co zrobić z tą cudowną zasadą, gdy masz ochotę chodzić po mieście w kasku motocyklowym na głowie, byle by tylko nie pokazywać okropnej buźki? 

Po pierwsze, „mniej znaczy więcej” nie oznacza, że z dwucentymetrowej tapety należy się przerzucić na wersję „tak, chodzę bez makijażu, poproszę order za odwagę”. Po prostu, aby wyglądać dobrze nie trzeba paradować w wieczorowym makijażu od ósmej rano. Niestety, wielu licealistek do tej idei nie przekonam, ale w końcu w czasach szkolnych niejedna z nas miała głupie pomysły. Pamiętam siebie w okresie dojrzewania (byłam okropna, bez dwóch zdań). Moja przygoda z korektorem tuszującym pryszcze była tragikomiczna. Już opowiadam. 

Korektor dwufazowy, czy dwukolorowy, nie pamiętam jak się to fachowo nazywa, jest kosmetykiem dla zaawansowanych. Na pewno nie dla piętnastolatki z masą pryszczy i małą znajomością sztuki malowania się (tę nabywa się latami). Pomaziałam się zielonym korektorem (miał zniwelować zaczerwienienia) i a potem tym w odcieniu kremowym. Niby było dobrze, ale jednak… przedobrzyłam. Dzięki Bogu moja koleżanka już przed wejściem do szkoły zauważyła, że jakoś dziwnie zielony mam jeden policzek. Udało się zapobiec wielkiej kompromitacji. Potem były jeszcze przygody z podkładem i makijażem oczu. Generalnie, wszystkie dziewczyny od gimnazjum eksperymentują z wyglądem, im większa tapeta tym jesteś bardziej „wyzwolona” i atrakcyjna. 

Z wiekiem człowiek jednak mądrzeje (nie każdy co prawda) i widzi, że nadmierna tapeta nie dodaje uroku. A facet i koleżanki jak zobaczą cię kiedyś bez makijażu doznają szoku lub w najlepszym przypadku zaczną pytać czy nie jesteś chora. Gdy masz fatalną cerę delikatny make up jest sztuką, w dodatku bardzo trudną. 

Polecam dwa sposoby: 
  1. Korektor pod oczy (najlepiej w płynie), korektor kryjący niedoskonałości, muśnięcie twarzy matującym pudrem i błyszczyk do ust. W ciągu dnia, gdy świeci ci się cera, nie pudruj się non stop tylko użyj bibułek matujących (o tym cudownym produkcie wspomnę może następnym razem).
  2. Delikatny podkład (jeżeli twoja skóra nie może oddychać pod warstwą podkładu, to zmień go na taki, który da skórze odetchnąć) plus błyszczyk i tusz do rzęs. Przy nakładaniu pudru nie zapomnij o powiekach i szyi. 

Pamiętaj o tym, że w założeniu lekki makijaż na przypominać ten jaki noszą na co dzień celebrytki, a który nieświadomi makijażowych sztuczek panowie redaktorzy nazywają brakiem makijażu (przy czym wychwalają pod niebiosa naturalne piękno słynnych pań spacerujących po ulicach wielkich miast rzekomo bez makijażu). No, to by było tyle na dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz